W niedzielę 2 maja 2021 r. w Parafia Matki Bożej Różańcowej w Moszczenicy Śląskiej o godz. 12:30 Arcybiskup przewodniczył Mszy św. pogrzebowej w 30 dzień po śmierci księdza Infulata Józefa Pawliczka, jako dziękczynienie za jego życie i posługę w archidiecezji lwowskiej. Po nabożeństwie arcybiskup modlił się za zmarłego księdza Józefa na cmentarzu, na którym został pochowany.
Kazanie abpa M. Mokrzyckiego pod czas Mszy św. pogrzebowej w 30 dzień po śmierci księdza Infulata Józefa Pawliczka.
Czcigodni Kapłani!
Droga Rodzino Księdza Józefa!
Umiłowani Bracia i Siostry!
Piąta Niedziela po Zmartwychwstaniu Pana Jezusa gromadzi nas na modlitwie wspólnoty parafialnej, w której przed prawie osiemdziesięciu laty urodził się i został ochrzczony, zmarły przed miesiącem Ksiądz Infułat Józef Pawliczek.
Ta jakże niespodziewana przez wielu z nas śmierć, pozostawiła pustkę, która jest jeszcze tak bardzo świeża.
Ta niespodziewana śmierć, pogrzebała wiele planów, zapisanych w kalendarzu i już nigdy nie zrealizowanych. Dlatego z wielką pokorą pochylamy się dzisiaj nad tajemnicą życia i śmierci, o której czytamy w Księdze Koheleta: „Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest czas rodzenia i czas umierania”.
Te słowa Mędrca stały się prawdą, z jaką przychodzi się nam zmierzyć, gdy składamy Bogu dziękczynną modlitwę za dar życia Księdza Józefa, oraz gdy spoglądamy na swoje życie, oczekując spełnienia się naszego czasu.
Dlatego też dzień dzisiejszy, niech będzie dla nas wszystkich nauką, a nauczycielem niech będzie życie zmarłego Księdza Józefa.
W Liście do Hebrajczyków czytamy: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki”. Doskonale odpowiada jej aklamacja po przeistoczeniu: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. Te prawdy przez nas wyznawane mają jakieś szczególne odniesienie do trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości.
Wiara nasza odnosi się przede wszystkim do owego „wczoraj”, czyli tego, że wierzę, iż Jezus umarł i zmartwychwstał oraz do owego „dziś”, czyli, że wierzę, iż nadal żyje.
Nadzieja natomiast skierowana jest ku rzeczom ostatecznym – ku wieczności, dlatego mówimy, że „oczekujemy Twego przyjścia w chwale”, to znaczy oczekujemy spotkania ze Sprawiedliwością Boga.
Miłość zaś skierowana jest ku Jezusowi. To w Jego imię, w imię Jezusa Chrystusa, mamy się wzajemnie miłować, o czym poucza nas dzisiaj w drugim czytaniu Apostoł Jan. Tę miłość do Jezusa i do braci mamy realizować w naszej codzienności, a więc „dziś”, w każdej chwili życia.
O tajemnicy wzajemnej miłości Boga i człowieka mówi przypowieść o winnym krzewie: „Trwajcie we Mnie, a Ja w Was trwać będę”. Zatem trwać w Bogu, to znaczy żyć w łasce uświęcającej i spełniać Jego wolę. Trwać w Bogu, znaczy żyć w Jego obecności.
Tę myśl pięknie rozwinie św. Paweł Apostoł w Liście do Rzymian, gdy pisze: „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeśli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeśli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana”.
Kochani Bracia i Siostry!
Ta krótka biblijna refleksja jest mi dzisiaj bardzo pomocna w świadectwie, jakie chcę złożyć przed wami w odniesieniu do życia Księdza Józefa, na które spoglądam przez pryzmat wiary, nadziei i miłości.
Jego droga wiary rozpoczęła się tutaj. Początkiem jej był sakrament Chrztu świętego, o który poprosili jego rodzice. To tutaj w Moszczenicy, pośród swojej rodziny i we wspólnocie parafialnej uczył się wiary. To tutaj odkrywał, co znaczy, żyć dla Boga i z Bogiem. To tutaj usłyszawszy głos powołania, odpowiedział na wezwanie Jezusa i poszedł za Nim, opuszczając swoją Małą Ojczyznę. To tutaj powiedział Bogu – „Oto ja. Poślij mnie”.
I posłał go Bóg do wspólnoty Kościoła katowickiego i lwowskiego, któremu wiernie posługiwał przez dziesiątki lat. Czynił to według cnoty wiary, nie dając się zwieść z obranej drogi. Dlatego, za św. Pawłem Apostołem możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że ukończywszy biegu swego życia, ustrzegł wiary, nie poszedł nigdy na kompromis ze światem budując na piasku, ale trzymał się Jezusa. Dlatego żadna zawierucha dziejowa, jakiej był świadkiem, nie zrujnowała w nim wiary. Stało się tak, ponieważ zbudował dom swego życia na skale, którą jest Chrystus.
Wiara pozwoliła mu przyjąć drugą cnotę, jaką jest nadzieja. Nie była ona dla Księdza Józefa tylko optymizmem i dobrze ułożonym planem życiowym. Ona była dla niego rzeczywistością, która przeniknęła całe życie, a jej spełnieniem było pragnienie zbawienia. Dlatego oparł ją na Bogu, a nie własnych ludzkich siłach. Karmił nadzieję lekturą Pisma Świętego, odnajdując w nim myśl Boga, nie jako zapis historyczny, ale codzienność życia i najprawdziwszą prawdę. Nie ze świata czerpał natchnienie, ponieważ dobrze wiedział, że świat jest zmienny w swych poglądach, dlatego w nauce Jezusa i Kościoła widział spełnienie samego siebie.
Z nadzieją odczytywał słowa: „Kto spożywa Ciało Moje i pije Krew Moją, ma życie wieczne”. To pouczenie Jezusa prowadziło go codziennie do ołtarza, gdzie jako kapłan nie tylko dla siebie, ale i dla innych sprawował Najświętszą Ofiarę, darowując im pokarm na życie wieczne. Czynił to również w tym kościele i wielu z was z jego ręki przyjmowało Komunię świętą.
Nadzieja prowadziła go do konfesjonału, pozwalała błogosławić małżeństwa, chrzcić dzieci, namaszczać chorych i grzebać umarłych. Nadzieja pozwalała mu płakać z płaczącymi i radować się z radującymi.
Wiedział również, że wyrazem nadziei jest też modlitwa, dlatego potrafił składać ręce do modlitwy. Myślę, że dobra charakterystyką takiej postawy Księdza Józefa będą słowa papieża Benedykta XVI, który pisał: „Jeśli nikt mnie już więcej nie słucha, Bóg słucha mnie zawsze. Jeśli już nie mogę z nikim rozmawiać, nikogo wzywać, zawsze mogę mówić do Boga. Jeśli nie ma już nikogo, kto mógłby mi pomóc – tam, gdzie chodzi o potrzebę albo oczekiwanie, które przerastają ludzkie możliwości trwania w nadziei – On może mi pomóc”.
Modlitwa była nadzieją i zapewnieniem, że nigdy nie jest się całkowicie samotnym.
Wiarę i nadzieję dopełniła w jego życiu cnota miłości Boga i bliźniego. Miłować Boga, znaczyło dla niego – naśladować Boga, a miłować bliźniego, znaczyło mieć dobre oczy, by widzieć potrzeby bliźnich i mieć dobre ręce, by móc mu pomóc.
Dobrze wiemy, że większość życia kapłańskiego Księdza Józefa, to praca w Kurii Biskupiej. Najdłużej w Katowicach, a przez ostatnie jedenaście lat życia we Lwowie. Ta praca, to była posługa miłości. W każdej sprawie widział ludzi, którzy zwracają się do Kurii. W tej pracy na pierwszym miejscu był człowiek potrzebujący pomocy. Jemu należało poświęcić swój czas. Dlatego też miał zwyczaj mówić: „Zróbmy, co mamy zrobić i róbmy dalej”.
Wielkim przejawem miłości było przywiązanie emocjonalne do rodziny. Chcę to bardzo mocno dzisiaj podkreślić. O swoim domu rodzinnym mówił bardzo często, wspominając swoich rodziców i rodzeństwo. Nigdy nie zapomniał o nikim. A mówiąc o rodzinie zawsze wiązał ją z Moszczenicą. Wyglądało to tak, jakby nigdy z niej nie wyjechał.
Kolejnym wymiarem miłości było przywiązanie do Archidiecezji Katowickiej. To była druga jego rodzina, dla której poświęcił swoje życie. Była też trzecia miłość, ta ostatnia. Dla niej poświęcił ostatnie lata życia. Dla niej poświęcił swoją emeryturę. To oczywiście Archidiecezja Lwowska. Za to dzisiaj w szczególny sposób składam Bogu dziękczynienie.
Jest jeszcze jeden wymiar cnoty miłości w życiu Księdza Józefa. To wspieranie najbiedniejszych. Czynił to bardzo dyskretnie, zgonie ze słowami: „Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” oraz: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Umiłowani Bracia i Siostry!
Zdaję sobie sprawę, że słowa nie oddają całej prawdy. Zdaję sobie sprawę, że można jeszcze wiele dopowiedzieć. Resztę pozostawiam już Panu Bogu, a to, o czym powiedziałem, uważam, że jest nam bardzo potrzebne, aby nasza wiara, nadzieja i miłość były prawdziwe. Aby nikt nigdy się nas nie powstydził, tak jak ja dzisiaj nie wstydzę się Księdza Józefa, ale jestem mu wdzięczny za ogrom dobra, jakim ubogacił Archidiecezję Lwowską.
Od jakiegoś czasu mawiał, że jeśli wyjedzie ze Lwowa, to tylko w jedną stronę. To przeczucie spełniło się, kiedy w Wielki Czwartek, 1 kwietnia, Bóg powołał go do siebie.
Wierze głęboko, że jego dobre czyny idą za nim. Wierzę głęboko, że Bóg odłożył dla niego wieniec sprawiedliwości. Wierzę głęboko, że słowa dzisiejszej Ewangelii: „Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić”, stały się dla Księdza Józefa kluczem wierności, który otworzył mu Dom Ojca. Amen.